Widok szynkwasu ostudzi pragnienie najbardziej wymęczonego wędrowca; Spienione piwo spływa strużkami na drewniane panele spróchniałej posadzki, skruszone pajdy chleba walają się między kawałkami ubitych podczas bójek kufli. Najbardziej odrzucać muszą jednak spasione karaluchy, wędrujące po meblach gęstymi karawanami...
Berdnard, bo tak powszechnie nazywa się tutejszego oberżystę, to wysoki, barczysty mężczyzna potężnej postury i jeszcze potężniejszej tuszy. Pchając przed siebie monstrualnie wielki brzuch, podaje kufel za kuflem karczemnym dziewkom, które lepiej – bo i skuteczniej wyciągając napiwki – manewrują pomiędzy stolikami. Kiedy sięga po kolejne naczynia, możesz przyjrzeć się jego grubym, czarnym od brudu dłoniom.. Na jego świńskiej twarzy wyraźnie odróżnia się czerwony, pijacki nos – Bernard z rzadka jest w pracy trzeźwy ciałem, choć zwykle jego umysł zachowuje czujność. Kieruje do izb sypialnych gości, przyjmuje zamówienia, przekazując je do kuchni – tylko dla naprawdę odważnych lub naprawdę zdesperowanych. Obrazkowa oferta ułożona na drewnianych klockach porozrzucanych po karczmie obejmuje – oprócz prostych alkoholi - rzekomo wołowe mięso, chleb i kaszę. Nocleg obejmuje sypialnie różnego pokroju, od stajennych po niemal kupiecki; najwygodniejsze łoża znajdują się za alkowami zamtuzu mieszczącego się na zapleczu speluny.